Kandydaci stycznia.
Kandydaci stycznia.
Styczeń wywinął psikusa wszystkim lubującym się w
homoseksualnych dźwiękach gitar zasilanych damskim wokalem. Ani Warpaint, ani
Dum Dum Girls nie potrafiły wznieść się wyżej niż poziom nieestetycznej kalki
ich własnych, wcześniejszych wcieleń. To dopiero początek rozczarowań i moich
gorzkich łez wylewanych w tej chwili na klawiaturę. Temples z materiałem „Sun
Structures” nie zrozumieli, że pewien etap neo-psychodelii już się skończył i
tak, jak ongiś miałeś żal, że nie polubili Twojego posta na fejsbuku z dowolnym
kawałkiem Tame Impala z „Innerspeaker” a zachwyty i przychylne komentarze
pojawiły się dopiero na fali popularności „Lonerism”, tak teraz nikt nie
pofatyguje się nawet o ponowne odtworzenie przeciętnych do bólu dokonań
debiutantów z Wielkiej Brytanii, których opisać można jako wybrakowanych
muzycznie Australijczyków, kolegów po fachu. Pokazali potencjał, nic ponad to.
Ostatnie dwa zdania odnosić się mogą także do nowej, trwającej już od zeszłego roku ofensywy emo, której przedstawiciele: francuski SPORT oraz mocno hajpowani przez przodujący w tego typu muzyce label Topshelf Records - You Blew It!, nie podołali zadaniu, więc dopisać ich można na dziewięćdziesiątej dziewiątej i setnej pozycji listy grajków nieudanie kopiujących styl, przez wielu uznawanych za przodujących w tym gatunku, Cap’n Jazz. Przestaję wierzyć, że pojawi się jeszcze ktoś pokroju The World is a Beautiful Place & I am No Longer Afraid to Die, a szkoda.
Ostatnie dwa zdania odnosić się mogą także do nowej, trwającej już od zeszłego roku ofensywy emo, której przedstawiciele: francuski SPORT oraz mocno hajpowani przez przodujący w tego typu muzyce label Topshelf Records - You Blew It!, nie podołali zadaniu, więc dopisać ich można na dziewięćdziesiątej dziewiątej i setnej pozycji listy grajków nieudanie kopiujących styl, przez wielu uznawanych za przodujących w tym gatunku, Cap’n Jazz. Przestaję wierzyć, że pojawi się jeszcze ktoś pokroju The World is a Beautiful Place & I am No Longer Afraid to Die, a szkoda.
Następni, oczekujący w kolejce na cucący strzał w policzek:
Xiu Xiu z kolejną próbą rewitalizacji powinni zrozumieć, że
pora podpisać pakt kapitulacji;
Bibio po marnym „Silver Wilkinson” dał sobie zdecydowanie za mało wolnego i wypuszczenie „The Green EP” nie może w żadnym wypadku rozpatrywać jako wydawniczy sukces.
Bibio po marnym „Silver Wilkinson” dał sobie zdecydowanie za mało wolnego i wypuszczenie „The Green EP” nie może w żadnym wypadku rozpatrywać jako wydawniczy sukces.
Nową płytę Mogwai oraz krótkograjkę Pixies pozostawię bez komentarza, a Alcestowi chciałbym pogratulować finalnego dopięcia swego – zdefiniowałeś gatunek jakim jest gaygaze, winszuję.
Po fali żalu w formie krótkiego podsumowania wszystkich
noworocznych potknięć czas na fanfary. Moi ulubieńcy minionych czterech tygodni
z krótkim uzasadnieniem:
Mouse on
Mars: Spezmodia
EP
„Spezmodia EP” legendarnych weteranów IDM, Mouse
on Mars, potwierdza, że od kiedy wytwórnia chłopaków z Modeselektor wzięła ich pod
skrzydła, przeżywają drugą młodość. Puśćcie i poskaczcie, bo właśnie leci
najlepsze basowe dokonanie, wplątujących coraz częściej stricte popowe chwyty w
swoje produkcje, zachodnich sąsiadów.
Area
Forty_One: Nocturnal
Passions Part I EP
Słyszysz techno –
myślisz: przestrzeń. Dynamiczna perkusja, trans-galaktyczna podróż odbijających
się w nieskończoność od siebie dźwięków, literalnie. Dawno nie miałem takiej
iskry w oku słuchając syntetycznego tworu w metrum cztery czwarte o tak
rozbudowanej, wielopoziomowej aranżacji.
Po ponad pięciu latach od ostatniego dźwięku na „Dolores”,
muśnięcia pałkami talerzy przez Benninga, na twarzach entuzjastów niemieckiego
kwartetu, grającego najdelikatniejszy black metal na świecie, wykwitło wreszcie
coś innego niż grymas tęsknoty.
Mamy ‘Piano Nights’, Lauren Bacall
i Humphrey
Bogart mogą być spokojni.
Całość kompozycji
opisać można jako swoisty most zwodzony pomiędzy poprzedniczką, niepokojąco
piękną ‘Dolores’ i surowymi, oziębłymi wizjami zagłady jakie stanowiły kolejne,
począwszy od debiutu, albumy. Może nie
jest to soundtrack do filmu, który nie powstał (jak w przypadku moim zdaniem
absolutu - „Sunset Mission”), ale na pewno pozycja solidna przy której ja,
człowiek nadużywający argumentu „to już było”, w pełni rozumie niepisane
zobowiązanie Niemców do tworzenia doom jazzu tak samo eleganckiego, że
jakiekolwiek odejście od pierwotnej formy stanowiłoby małżeńską zdradę.
Have a Nice Life: The Unnatural World
Akolici
My Bloody Valentine nawiązując do swojego poprzedniego dzieła, wpisanego już na
stałe w kanon „Deathconsciousness”, znów za pomocą
monolitycznych ścian gitar i post-punkowej perkusji wymieszanych z goth-rockiem
rodem z repertuaru Bauhaus oraz dronowymi partiami instrumentalnymi,
snują swoje rozważania o śmierci, innym, niekoniecznie gorszym świecie.
Wszystko przeszyte agonalnym wyciem (vide „Music Will Unntune the Sky”).
Wszystko przeszyte agonalnym wyciem (vide „Music Will Unntune the Sky”).
Album –
majstersztyk.
Czysta dekadencja w lo-fi.
Czysta dekadencja w lo-fi.
Sevendeaths: Concrete Misery
Zdecydowanie
najciekawszy i najmniej znany debiut, prawdopodobnie nie tylko na skalę
miesiąca, ale również roku – Sevendeaths. „Concreté Misery”, czyli wydawnictwo,
o którym będzie głośno. Czemu? Za sprawą harmonijnego połączenia mroku
doomowych Sunn O))) z promykiem syntetycznego blasku ambientowych artystów
takich jak Fennesz, wytworzonym w stu procentach poprzez możliwie największą
eksploatację komputerowego oprogramowania tworzy album z autentycznie
udźwiękowioną duszą. Moim faworytem pozostaje końcówka „Petrograde” stanowiąca
w pewnie sposób ordynarnie przepisane „In The Fog II” Tima Heckera.
Cudo.
Listę zwieńczam tanecznym dubem inspirowanym bliskowschodnimi, orientalnymi dźwiękami, których to stałem się ogromnym fanem. Począwszy od przewijania „Str8 outta Mumbai” Jai Paula, przez zeszłoroczne techno kwasy POV, po dzisiejszą EP El Mahdy Juniora.
Oby trend się utrzymał: zdecydowane TAK dla islamizacji światowej muzyki
techno.
3 lutego 2014,
- Kand
0 komentarze